Wpuszczeni w maliny, czyli malina w perfumach.

Wpuszczeni w maliny, czyli malina w perfumach.

Moja miłość do perfum zaczęła się od zapachów owocowych. Jako nastolatka to właśnie takiej świeżej i soczystej słodyczy szukałam w pachnidłach. Jedną z moich ulubionych nut zapachowych była właśnie rumiana malina. Choć wraz z wiekiem mój gust trochę się zmienił, to letnia pogoda często zachęca mnie do powrotu do zapachów z czasów, kiedy miałam „naście” lat.

Malina to owoc, który potrafi w zapachu nieźle namieszać. Sama nie biorę tej nuty zbyt poważnie i staram się nie wdawać w dyskusje na temat tego, czy jest ona sztuczna, syntetyczna czy naturalna. Szanse, że mainstreamowa malina na skórze będzie brzmiała naturalnie są zawsze niewielkie. Perfumy owocowe są często „nadmuchane”, bo marketing kieruje je w stronę młodziutkich dziewcząt. Dlatego tak często są wyraziste, bezczelne i przerysowane. Ale i tym można się cieszyć – przy odpowiednim nastroju i pogodzie. Z perfumami warto eksperymentować, szczególnie wtedy kiedy ryzyko jest duże.

Młodziutką i bezczelną maliną jest zdecydowanie Insolence EDT od Guerlain. Testowałam już tysiące zapachów, ale bardziej zuchwałej kompozycji jeszcze nie doświadczyłam. Niemal purpurowa malina, słodziutka do granic wytrzymałości, wypuszcza swoje soki, barwiąc cukier, który leży na pudrowych fiołkach. Cierpkie jagody kąpią się w soku z cytryn i dodają głośności zapachowi. Trudno się w towarzystwie Insolence skupić. Naprawdę! No ale nazwa ( Insolence – z angielskiego bezczelność) do czegoś zobowiązuje. Przy odpowiednim nastroju, kiedy nie traktujemy wszystkiego na poważnie, mamy chęć na odrobinę przesadnego szaleństwa (choćby zapachem), warto dać Insolence szansę. To Guerlain dla młodych, ale z pewnością na kompozycji znajdziecie stempel tego wielkiego domu perfumeryjnego. Poza wymienionymi przeze mnie nutami w Insolence zamknięto jeszcze różę, tonkę, żywice, irysy, piżmo i sandałowca. Podobną (młodą, dziką i wyzwoloną) malinę, tyle że w asyście róży znajdziecie w Tresor Midnight Rose od Lancome.

Nieco bardziej ułożoną („uczesaną”) wersją Insolence jest jej flanker – My Insolence. Perfumy te to mój absolutny hit. Nie wymagają ode mnie wcale szalonego nastroju. Pasują na każdą porę roku, ale moim zdaniem najlepiej leżą na skórze podczas pierwszych dni jesieni. Jest w nich coś refleksyjnego, można przy nich odpłynąć. To taka Insolence po przyspieszonym kursie dorastania.

Najważniejsza jest tutaj malina w ciepłym uścisku kwiatów migdałowca. Jej piękno leży w prostocie. Nie okraszono jej masą atrybutów. Do dyspozycji ma ciepłe kwiaty (wspomniany wcześniej migdałowiec i jaśmin), wanilię , paczulę i cytrusy. Wszystko to brzmi bardzo spójnie, to Guerlain jakiego kocham.

Najbogatszą i najlepszą pod słońcem malinę znalazłam we flakonie Givenchy Live Irrebsistible Clossom Crush. To zapach, który jest dowodem na to, że perfumy z dominującą nutą owocową mogą być ambitne i oryginalne. rrebsistible Clossom Crushto seksowna malina, która wybiera się na wielkie wyjście wieczorową porą. Musi zwrócić na siebie uwagę wśród gentlemenów palących cygara i popijających whisky. Nie może pachnieć przeciętnie – inaczej nawet nie trafi do ich nozdrzy.  Nie mylcie jej z soczystym okazem, ogrzewającym się na krzaczku w słonecznym protektoracie. Te maliny fermentują, część z nich jest zasuszona. Dla mnie są to owoce „dojrzałe”, dla dorosłych. Towarzyszą im pieprz i wetiwer i kilka liści magnolii. Momentami wyczuwam w nich trochę tabaki, ale to pewnie już moja wyobraźnia. Irrebsistible Clossom Crush ma dzisiaj wydźwięk retro. Tym bardziej polecam testy! 

Jeśli ktoś nie przepada za maliną i ma dobre argumenty, to polecam sprawdzenie jej w minimalnej  dawce w perfumach Cartier la Panthere. Lilia znana z Baiser Vole występuje tutaj w wersji cieplejszej i nieco bardziej owocowej. Towarzyszy jej słodziutki, ale niezwykle subtelny, dość tajemniczy akord owocowy, w którym najłatwiej doszukać się truskawki. La Panthere ogrzewa skórę, sprawia, że pachniemy świeżo i elegancko. 

Na sam koniec pozostawiam wyjątkowo cukierkową i lekką malinkę, której zdecydowanie nie można poddawać poważnym analizom. Exotic Jimmy Choo to cudownie uroczy miks zwariowanych owoców (malin, cytryn i porzeczek) posypanych cukrem pudrem, którego temperaturę podnosi upojnie słodka roślina – passiflora. W sprzedaży pojawiły się już 3 wersje Exotic. Kompozycje różnią się od siebie nieznacznie (choć każdy z flakonów jest innego koloru!), są wakacyjne, radosne i niezobowiązujące. Mnie kojarzą się z błogim lenistwem, zwiewną sukienką i słomianym kapeluszem… Chyba muszę sprowadzić go do swojej kolekcji!

Wszystkie wymienione przeze mnie zapachy testowałam wielokrotnie na skórze i oficjalnie choruję na wszystkie flakony. Gdybym miała wybrać swoją trójkę: Cartier la PanthereCartier la PanthereMy Insolence. Polecam przetestowanie, nie wpuszczam Was w maliny. A może jednak?

Powrót do listy artykułów

3 komentarze(-y)

Czy na pewno w givenchy live irresistible blossom crush czuć maliny skoro nie ma tam wcale nuty malin?

Amy

Malinki – uwielbiam. Cartier Lys Rose to mój wybór!

Kasia

uwielbiam nutę malin w perfumach

Magda

Zostaw komentarz

Pamiętaj, że komentarze muszą zostać zatwierdzone przed ich opublikowaniem.